Wyprawa na Chachani PERU - 6075 m n.p.m.
Dziś zmieniamy tematykę z książkowej na podróżniczą - ale spokojnie tylko na chwilę!
Przez tę chwilę pragnę się jednak podzielić z Wami moimi wrażeniami i emocjami jakie towarzyszyły mi podczas Wyprawy na Chachani, a dokładniej zdobywania Wulkanu Chachani położonego w Peruwiańskich Andach.
Podróż do Ameryki Południowej odbyłam z moim Ukochanym na przełomie września i października 2018 r. Chyba sami przed sobą musimy przyznać, że gdy tylko wyjazd "zaklepaliśmy" kupieniem biletów wizja zdobycia wulkanu była dla nas celem nadrzędnym owej wyprawy. I może nie mówiliśmy o tym głośno, ale wszystko co przygotowywaliśmy miało prowadzić do podjęcia się tego wyzwania. Odwiedzanie kolejnych miejsc - wędrówka szlakiem Salkantay w stronę Machu Picchu, Góry Tęczowe (5036 m n.p.m.) i trekking w Kanionie Colca miały ni mniej ni więcej przygotować nasze organizmy do zmierzenia się z warunkami panującymi na wysokości ponad 6 tys. m n.p.m. Aklimatyzację zaliczyliśmy na piątkę. Lawirowanie przez dwa tygodnie na wysokościach między 3 a 5 tys m n.p.m. okazało się wystarczające by na szczycie wulkanu swobodnie złapać oddech... stop stop stop!
jakie swobodnie?! Aklimatyzacja to jedno, a brak kondycji to drugie :) Kto mnie zna wie, że z tym u mnie na bakier... co więc mnie podkusiło?
Będę szczera. Po dwóch tygodniach wędrówki po Andach w różnych warunkach i niejednokrotnie łzach płynących z bezsilności i bólu kolan oraz zakończeniu wędrówki po Kanionie Colca powiedziałam "na Chachani idziesz sam, ja mam dość".
Życie jednak pisze własne scenariusze i mimo że wszystko mieliśmy zaplanowane to wyszło zupełnie inaczej.
Wspinaczka miała trwać dwa dni. Rano wyjazd do bazy, nocleg na wysokości ok. 5 tys. m n.p.m. i ok. 1:00 w nocy wyjście na szlak. Niestety! Trudności w skontaktowaniu się z naszym przewodnikiem Gustavo spowodowały, że plan legł w gruzach. W rezultacie Gustavo zaproponował wyjazd "dziś" ok. 22:00 i od razu o 1:00 wyjście na szlak tylko dla naszej dwójki!
Nawet nie pytajcie, jak byłam zaskoczona. Snułam już przecież plany o tym, co zwiedzę w Arequipie, jak spędzę te dwa samotne dni bez Ariela na drugim końcu świata nie znając hiszpańskiego... i gdy już oswoiłam się z owa myślą - spadła na mnie informacja: nie masz wyboru idziemy razem!
Po porannym spotkaniu z Gustavo chyba do mnie jeszcze nie docierało, co mnie czeka nadchodzącej nocy. Mieliśmy odpocząć, wyspać się, przygotować fizycznie i psychicznie do nocnej wyprawy.
Wieczorna drzemka skończyła się może godziną snu. Dzwoniący o 21:00 budzik szybko postawił mnie na nogi. Przepakowywanie plecaków, ubieranie się na cebulkę, uzupełnianie zapasów wody i czekolady zajęły nam prawie godzinę. Było nerwowo. Nie wiem, które z nas było zdenerwowane bardziej, ale jedno wiedziałam na pewno - nie chcę być ciężarem i dam z siebie wszystko, więc nie marudzę i idziemy!
Wyprawa na Chachani zaczęła się w nocy...
Gustavo przyjechał pod hotel punktualnie o 22:00. Zapakowaliśmy plecaki do dużego terenowego auta i ruszyliśmy do bazy pod Wulkanem Chachani. Było przejmująco ciemno, a światła nad miastem oddalały się coraz bardziej, były coraz niżej... jechaliśmy prawie 3 godziny w górę, a ja z każdą chwilą bardziej zastanawiałam się "czy to się dzieje naprawdę?".
Uzbrojeni w ciepłe kurtki, czapki, rękawice, kijki i latarki czołowe ruszyliśmy ok. 1:00 bardzo wolnym tempem za Gustavo. Do dziś nie wiem jakim cudem wiedział którędy iść. Szliśmy po wielkich skałach, raz w lewo, raz w prawo... i możecie mi wierzyć lub nie, ale ja żadnego szlaku tam nie dostrzegałam... niestety nie mieliśmy wyboru, musieliśmy zaufać naszemu przewodnikowi. W końcu nie robił tego pierwszy raz...
...krok za krokiem, noga za nogą... nagle moje oczy i głowa odmówiły posłuszeństwa. Stawiałam kolejne kroki i zasypiałam idąc! Do dziś nie wiem, czy to wina wysokości i braku tlenu, czy braku snu i zmęczenia z poprzedniego dnia... a może jedno i drugie? Gustavo zarządził krótki postój, dużą dawkę czekolady i Coca Coli! Po kilku minutach ruszyliśmy dalej...
Wyprawa na Wulkan Chachani Peru - w drodze na szczyt - już blisko :) |
A Ariel? Mój Ukochany chyba się troszkę niecierpliwił naszym żółwim tempem :)
Zaowocowało to jednak masą pięknych zdjęć i filmików. Uwiecznienie wschodu słońca w tym księżycowym krajobrazie to jedna z piękniejszych pamiątek. I tak, to były chwile dla których warto było tam iść. Ok. 5:00 rano promienie słońca zaczęły przebijać się miedzy szczytami oświetlając Chachani i sąsiednie wulkany. Ale to nie wszystko! Przyroda zapewniła nam widok niecodzienny! W oddali rozpoczęła się erupcja innego wulkanu, a my mogliśmy w zupełnej ciszy obserwować to niewiarygodne zjawisko...
Wyprawa na Wulkan Chachani Peru - widok ze szczytu |
Trzeba jednak iść dalej (a ja ze smutkiem stwierdzam, że "końca nie widać"). Ariel zaczynał się chyba o mnie martwić - o mnie i o powodzenie wyprawy. Czułam, że zaczyna wątpić, czy za chwilę nie będziemy wracać... A ja już wtedy w głowie miałam tylko jedną myśl, która pozwalała mi iść dalej - "lewa, prawa, lewa, prawa". Dziś się z tego śmieję, ale wtedy? Próbowałam synchronizować kroki z oddychaniem i nie patrzeć w górę!
W końcu dotarliśmy... tzn. Ariel wbiegł na szczyt, po nim Gustavo, a ja? Ja jeszcze ładnych kilka minut człapałam resztkami sił na górę. I dopingu mi nie brakowało. Entuzjastyczne okrzyki Ariela "choć, dasz radę!" nie miały końca... Film uwieczniający nasze zdobycie Chachani będzie chyba jednym z naszych ulubionych :)
Wyprawa na Wulkan Chachani - zdobyliśmy 6 tysięcznik! |
Przyszedł czas na gratulacje. Przyszedł czas na podziwianie zapierających dech w piersiach widoków ponownie wybuchających wulkanów, Andyjskich ośnieżonych szczytów i Arequipy leżącej u podnóża Wulkanu Chachani.
Pamiątkowe zdjęcia, uściski, łyk nalewki wiśniowej przywiezionej z Polski! i rytuał odprawiony przez Gustava w podziękowaniu dla Pachamamy sprawiły, że pobyt na szczycie wulkanu pozostanie w naszych umysłach i sercach na zawsze.
To niewiarygodne, ile emocji wzbudza zdobycie takiego szczytu! Ile radości, gdy z trudem, ale jednak! pokonuje się własną fizyczną słabość... A ja nade wszystko cieszę się, że zrobiłam to razem z Arielem. Przeszliśmy przez to razem i może nie krok w krok i ramię w ramię... bo ja nie nadążałam ;) , ale i tak razem!
Dalej nie było łatwiej... z Wulkanu Chachani trzeba jeszcze zejść!
Zapytacie zapewne: "a co z zejściem?"
No cóż... i tu łatwo nie było, ale za to o wiele szybciej. Zbocze Chachani to praktycznie sam piach, a raczej popiół. Schodzenie sprowadzało się zatem do ześlizgiwania się ze zbocza. Jeden krok i zjeżdżało się kilkadziesiąt centymetrów w dół. Niestety dla mnie było to również bardzo męczące, a poza tym uświadamiające jaką drogę przebyliśmy w nocy. Wróciliśmy jednak cali, zdrowi i niemiłosiernie brudni...
Ta opowieść to tylko telegraficzny skrót. Nie da się w kilkudziesięciu zdaniach wyrazić wszystkich emocji, których doświadczyliśmy podczas tej wyprawy. Jednego jestem pewna - to przygoda życia i chcę więcej!
Dziękuję Kochanie za te wspólne i myślę w jakimś stopniu budujące NAS chwile. Byłeś dla mnie wsparciem, ale też ogromną mobilizacją, żeby stawiać kolejne kroki. Byłam tam z Tobą, dla Ciebie i dla Nas. Nie żałuję żadnej chwili - no może tylko tego, że ta podróż mogła trwać jeszcze dłużej :)
Wierzę, że to nie ostatnia nasza wspólna przygoda...
😍Pięknie, no cóż życzę Wam szczęścia i miłości. Podróż-Marzenie, takie chwile zbliżają i myślę umacniaja relacje miedzyludzkie😁
OdpowiedzUsuń